wtorek

Świat ruszył z miejsca

Moraitika z małego sennego miasteczka w ciągu kilku dni zamieniła się w kipiącą życiem miejscowość turystyczną. Od początku kwietnia zauważyć można było wzmożony ruch, przygotowania do otwarcia sezonu, ale wszystko pozornie dość senne i niemrawe i nagle przedwczoraj - klik - świat ruszył z miejsca. Jak w otwierającej scenie z 'Truman Show'. Pamiętacie? Całe miasteczko gotowe do rozpoczęcia dnia, statyści i aktorzy zamarli na swoich stanowiskach i wtem: sygnał reżysera, słońce pojawia się na niebie i wszystko ożywa, ludzie się krzątają, samochody jeżdżą, sklepy i urzędy pracują. U nas podobnie. Wczoraj naliczyłam 8 otwartych marketów po jednej stronie ulicy, poza tym sklepy z pamiątkami, jubilerzy, wypożyczalnie skuterów, tawerny, bary, ośrodki zdrowia i co tylko można sobie wyobrazić. Tylko dyskoteki chyba jeszcze nie działają, w każdym razie nie słychać ich. No i wszędzie goście.


Po poniedziałkowej wyprawie na północ, tym razem pełnej przygód łącznie z zawiśnięciem na przepaścią tylnymi kołami samochodu i burzą z gradem, ulewą i piorunami, która dopadła nas podczas przejazdu bardzo krętą drogą przez pasmo górskie na zachodzie wyspy, wczorajszy dzień spędziliśmy spokojnie. Zwłaszcza, że dziwny pisk, jaki wydawał nasz samochód na wirażach w poniedziałek (a drogi na północy i zachodzie składają się głównie z wiraży) był wynikiem uszkodzonych hamulców i do piątku pozbawieni jesteśmy środka lokomocji.


Wpadliśmy na pogaduszki do baru Kaktus, gdzie Yang, samym spojrzeniem właściwie unieruchomił system nagłaśniający, więc następne półtorej godziny spędziliśmy popijając Mojitos, nerwowo obgryzając paznokcie i przyglądając się jak George, przystojny i wielki - tak ze 140 kg - tutejszy informatyk próbuje odnaleźć sens w plątaninie kabelków domowej roboty systemu. Kiedy znów rozbrzmiała muzyka, a goście radośnie rzucili się zamawiać drinki, odetchnęliśmy z ulgą i wyruszyliśmy pod górę, do naszej spokojnej Starej Moraitiki. Po drodze zajrzeliśmy jeszcze tylko do tawerny Nikosa, naszego sąsiada i przyjaciela, gdzie ugoszczono nas naleśnikami Susette (magiczny afrodyzjak Nikosa) i karafką wina. Będziemy tęsknić za Wyspą i Moraitiką. W niedzielę wyruszamy na miesiąc do Polski, aż trochę straszno, no wiecie, to ten kraj gdzie białe niedźwiedzie chodzą po ulicach. Kalinichta.