poniedziałek

Melancholijny nieco wieczór


Przez cały wieczór burza krążyła wokół wyspy, aż w końcu powędrowała dalej. Dziwny wieczór, taki poza czasem i miejscem: chmury przesłaniają gwiazdy, ciemno bardzo, cicho. Nawet żaby, które co noc swoje godowe kumkające posiedzenia odbywają, zamilkły. Psy śpią, pogodzone znowu. Przez ostatnie kilka dni Kai nie wpuszczała Kity do pokoju, w którym mają legowiska (z powodu tłumu adoratorek, jak śmię podejrzewać). Ukochany mój zniknął gdzieś w odmętach Warszawy, pewnie w Empiku nową książkę nabył i rokoszuje się nią przy herbacie i ciastku. Nalałam sobie szklaneczkę 18-letniego malta (22 euro w Lidlu - podaję ceny zgodnie z zaleceniem Yanga). Właściwy czas, żeby wrócić do tej bajkowej niedzieli na początku marca.
Pokażę wam zdjęcia i może trochę komentarzy dodam.





To Starbucks w Kanoni.
Wspięliśmy się tam by przy kawie i słodkościach napawać się widokami i snuć różne historie. A widoki poruszające:



Pas startowy: kiedy samoloty startują, wygląda to tak jakby miały zaraz wpaść do morza, w ostatniej chwili podrywają się jednak ostro w górę, robią ciasny, bardzo ciasny obrót i ruszają ku stałym lądom. Widziałam to jesienią, kiedy byliśmy tu, aby przekonać się czy Korfu jest właściwym miejscem dla nas. Na początku marca nic jeszcze jednak nie latało, cisza, słońce, spokój.

"Skrót" dla pieszych przecinający lagunę. Na tej betonowej kładce mnóstwo wędkarzy. Ryby łowi się na linkę, bez wędki. Co bardziej zaawansowani zarzucając linkę, zakręcają nią niczym lassem nad głową. Ku zdziwieniu Yanga większość łowiących, to kobiety.





Ciąg dalszy "jutro", gdyż wstawianie zdjęć do bloggera czasochłonne jest szalenie. Dobranoc.

niedziela

Zupełnie inna niedziela

Jutro długo nie nadchodziło. Niby nic szczególnego tu się nie działo, ale smętki różne mnie dopadły. Yang wyjechał do Polski i tam bardzo dużo się dzieje - i dobrego i trudnego - zarówno w naszych rodzinnych, jak i firmowych sprawach. Na Korfu pogoda marcowa - to upał, to wichura i deszcz.

Wszystkie suki w okolicy mają cieczkę i przybywają do nas na podwórko próbując uwieść Kitę, naszego samca, amerykańskiego akitę - czterokrotnie większego od najroślejszej z panien. Kita spędza całe dnie siedząc pod drzwiami i tęsknie wyjąc. Kaj, nasza akita japońska, suczka i towarzyszka Kity, jest wściekła i chętnie by pogoniła cały ten damski klub. Za pannami przybywają i kawalerowie, co z kolei w Kicie budzi waleczne instynkty. Spacery z psami to teraz prawdziwe wyzwanie.

W dodatku ludzie tu zupełnie nie wiedzą, jak traktować duże psy. Nikos, nasz sąsiad, opowiadał, że w latach 80-tych po wyspie włóczyły się watahy zdziczałych psów atakujących zarówno zwierzęta, jak i ludzi. Wiele osób starszego pokolenia zostało pogryzionych przez psy i panicznie boi się wszystkiego, co jest większe od średniego pudla. Obecnie na Korfu nie ma właściwie psów bezpańskich. Nikt jednak nie wyprowadza swoich podopiecznych na spacer. Oprócz stolicy, Kerkyry (4000 mieszkańców), na wyspie są już tylko wsie, nawet jeśli zwą się dumnie miasteczkami. I po tych to wsiach psy wędrują sobie swobodnie, patrolując granice swoich terytoriów, nawiązując sąsiedzkie relacje z psami, kotami i inną zwierzyną w okolicy. Kilka razy widzieliśmy duże rasowe psy jadące ze swoimi właścicielami w samochodach. Podejrzewamy, że mieszkają w domach z dobrze ogrodzonymi ogrodami. Kiedy więc wędrujemy z naszymi akitami na smyczy, czy zachodzimy z nimi do kawiarni na kawę, budzimy ogólną sensację. Prawdziwi pogromcy dzikich bestii.

poniedziałek

Niedzielne atrakcje.

Uwielbiam fotografować. Doskonałe medium dla introwertyczki. Tak, należę bowiem do tych 25% populacji, które woli słuchać niż mówić, woli pozostawać w cieniu niż błyszczeć w centrum wydarzeń i które potrzebuje szalonych nieco ekstrawertyków by realizować swoje marzenia, na przykład o wyjeździe na pewną rajską wyspę.
Wybraliśmy się z Yang w niedzielę na poszukiwanie gąbki na kiju do mycia podłóg, gdyż podłogi są tu kamienne lub wyłożone kafelkami. Ponieważ markety na przedmieściach Kerkiry były zamknięte, odpuściliśmy sobie zakupy i pojechaliśmy do Kanoni, przedmieścia stolicy rozlokowanego na zboczach nad laguną w pobliżu lotniska. Pogoda była piękna, słońce, bezwietrznie, my, po bardzo wyczerpującym tygodniu, spragnieni relaksu. Droga, jednokierunkowa, wspina się na zbocze, zakręca na szczycie i wiedzie z powrotem w dół. Na szczycie zaś, oprócz nieczynnych teraz hoteli, kawiarnie z tarasami widokowymi, nieco niżej grecka, a wyżej, uczepiony zbocza - Starbucks. Przypomniał nam się Londyn, miasto, które oboje uwielbiamy, i Starbucks z ogródkiem nad kanałem na Camdenie, gdzie niejedną kawę wypiliśmy obserwując jak narrowboaty, wąskie i długie niczym ołówek łodzie, czy raczej barki mieszkalne, przekraczają śluzę. Ciepło nam się w sercach zrobiło, swojsko jakoś tak, wspięliśmy się więc po schodkach i, zaopatrzywszy się w cappuchino i macchiato, rozsiedliśmy się na słoneczku. Pod nami laguna, pas startowy lotniska wychodzący na lagunę, krótki bardzo, w związku z czym lądowanie i wznoszenie się samolotów jest ogromnie widowiskowe, na horyzoncie stały ląd, na morzu łodzie rybackie... Idylla. Nieco poniżej nas na tarasie wyciętym w zboczu dom. Przed domem, jak wszędzie tu, na sznurach suszy się pranie, ludzie porozkładani na fotelach twarze do słońca wystawiają. Tu dygresja kolejna: ponieważ jesteśmy na Korfu tak cudownie obcy, nie znamy języka, mamy niewielu znajomych, co więcej, uczymy się dopiero tutejszej rzeczywistości, wielu rzeczy musimy się domyślać, zaczęliśmy snuć różne opowieści o ludziach bądź sytuacjach, których jesteśmy świadkami.
Ciąg dalszy jutro, właśnie zmienia się pogoda, nadciąga burza, trzeba pranie ze sznurów pozbierać.

piątek

Pomarańczowe ciasto

Proszono mnie o przepis na ciasto z pomarańczami. Jest szalenie prosty, znalazłam go w internecie:

Zetrzeć skórkę z dwóch pomarańczy, a potem wycisnąć z tychże pomarańczy sok.

8 płaskich łyżek miękkiego masła utrzeć z ośmioma czubatymi łyżkami cukru pudru i szczyptą soli na miękką masę.

Ucierać dalej dodając startą skórkę pomarańczową, dwie szklanki mąki, dwie płaskie łyżeczki proszku do pieczenia i 4 jajka. Żeby ciasto ucierało się sprawnie i nie robiły się grudki, ja robię to tak, że wrzucam skórkę, dodaję pół szklanki mąki, jedno jajko i pół łyżeczki proszku do pieczenia, chwilę ucieram mikserem na najwolniejszych obrotach i dodaję następną, taką samą partię składników, znowu ucieram i tak dopóki nie utrę całości. Robi się szybciej, niż się pisze. Na koniec ucierania, ciasto powinno być bardzo gęste, ale jeszcze lejące. Jeżeli jest zbyt gęste, można dodać jedno jajko więcej.

Ciasto wlać należy do średniej wielkości prostokątnej foremki, wysmarowanej masłem i wysypanej mąką i piec przez około 40 minut w temperaturze 160 – 170 stopni. Jeśli patyczek, którym nakłuwam ciasto jest suchy, ciasto jest gotowe. Jak widzicie z opisu – podstawowo to najzwyklejsze ucierane ciasto.

Teraz następuje to, co czyni je czymś wyjątkowym: gorące ciasto należy gęsto ponakłuwać widelcem (nie wyjmować jeszcze z formy) i zalać sokiem pomarańczowym. A potem należy uzbroić się w cierpliwość, w wiele cierpliwości i zostawić ciasto na noc w spokoju, żeby całe przesiąknęło sokiem. Za to rano.... nie ma nic wspanialszego, niż kawałek takiego ciasta do porannej kawy. Nawet nasi greccy sąsiedzi byli pod wrażeniem tego wypieku.

Na koniec jeszcze jedna praktyczna uwaga: o ile nie macie pod ręką świeżo zerwanych, dojrzałych pomarańczy, weźcie trzy zamiast dwóch, a sok warto dosłodzić cukrem pudrem. Oczywiście w wersji dla dorosłych, można też dodać do soku nieco alkoholu, najlepiej oczywiście, aby pozostać w greckich klimatach, Metaxy, ale dowolny winiak czy likier cytrusowy spełni swoją rolę.

Smacznego.

Ponieważ dziś wicher hula, deszcz zacina, co jakiś czas na niebie pojawia się błyskawica, będę eksperymentować z tematem „sernik a pomarańcze”. O wynikach wkrótce.

Aha, wiosna jest już w pełni i mimo że wieczór zimny i deszczowy, żaby, a może ropuchy drą się jak mogą, wszystko kwitnie (tylko pomarańcze się kończą), a wczoraj widziałam klucz ptaków zmierzających na północ. Za kilka dni dotrą do Was.