sobota


Yang popłynął na jeden dzień na stały ląd do konsulatu w Patras przekazać nasze PITy. Dziwne rzeczy opowiadał przez telefon. Miasto brzydkie okrutnie i wspaniałe góry. Dopłynął tam bladym świtem, wszystko było jeszcze pozamykane, ułożył się więc na ławeczce w porcie i przyglądał się

To zdjęcie zrobiłam podczas naszej pierwszej podróży jesienią 2008 roku. Prom zanim dotrze na Korfu zatrzymuje się w Igumenitsy. Tam na nasz prom 'załadowano' nielegalnych imigrantów odstawianych z powrotem do Albanii.

tamtejszej rzeczywistości. A rzeczywistość w postaci nielegalnych imigrantów z Albanii i Afryki przemykała między zabudowaniami portowymi próbując dostać się na któryś z promów pasażerskich płynących do Włoch i bawiąc się w ciuciubabkę z niemrawym policjantem. Skomplikowany ten świat. Za każdym razem kiedy przejeżdżamy jakąś granicę w Europie i nikt od nas nic nie chce, żadnych dokumentów, żadnego straszenia, sprawdzania, więcej - żywej duszy strażniczej na tych przejściach nie uświadczysz, ogarnia mnie taaaaaaaaka radość i poczucie wolności. Wciąż pamiętam te czasy kiedy otrzymanie paszportu graniczyło z cudem, straże graniczne z psami, celników przetrząsających walizki, zaminowane pola wzdłuż granic -brrr... ohyda.
Od tych opowieści Yanga smętnie mi się zrobiło, więc wybrałam się dziś o świcie z psami w górę, do gaju oliwnego i patrzyłam na jaśniejące powoli niebo pełne gwiazd lśniących jakby ze sreberka powycinanych, na morze, na stały ląd i światła po drugiej stronie morza, na wypływające łodzie rybackie, wdychałam powietrze pachnące szałwią i mnóstwem innych, nieznanych mi ziół i powoli powrócił spokój.

czwartek


Kolejny poranek. Wokół wszyscy zaniepokojeni. Przyjadą turyści i goście czy nie. Powoli ten niepokój i nam się udziela, choć to zupełnie bez sensu. Nie prowadzimy ani pensjonatu, ani tawerny, ale powoli zaczynamy czuć się na Korfu "u siebie", więc sprawy tutejsze stają się również naszymi. Wiele biur podróży wymówiło umowy właścicielom małych hotelików i pensjonatów, a chociaż płaciły niewiele, to starczało aby utrzymać siebie i kształcić dzieci. Teraz ludzie nie wiedzą, co ich czeka. Nasza przepiękna wyspa nie ma żadnego przemysłu na większą skalę. Zakaz wycinania gajów oliwnych uniemożliwia rozbudowę turystycznej infrastruktury na wielka skalę. Dla wyspy i jej ekologii to zbawienne. Ale życie ludzi nie jest proste. Zarabiają właściwie tylko w sezonie letnim pracując wtedy po 12 i więcej godzin na dobę 7 dni w tygodniu. A z tego co zarobią w ciągu 4 czterech miesięcy muszą przeżyć do następnego sezonu. Zimą wszyscy oszczędzają do tego stopnia, że na przykład płacić można tylko gotówką. Dopiero teraz powoli uruchamiane są w sklepach maszynki do płacenia kartami.
Nie widziałam w życiu zbyt wielu wysp, ale ten skrawek ziemi pokrytej zielenią jest bardzo szczególny. Na zachodzie, od strony otwartego morza, piaszczyste plaże,a także słone jezioro, nad którym osiedliły rzadkie gatunki ptaków. Na północy wysokie góry porośnięte drzewami oliwnymi i cyprysami, wioski 'przyklejone' do zboczy, no i Anglicy oczywiście. Wschód to przede wszystkim Kerkyra, stolica z dwoma twierdzami, pełnym wdzięku 'weneckim' starym miastem, portem i przystaniami jachtowymi. Południe to wspaniałe widoki na stały ląd, łagodne wzgórza, kwiaty i rybacy. Taka mała wyspa, a taka rozmaitość. Dzień się zaczyna, psy domagają się spaceru. Pora ruszać.

poniedziałek


Wczoraj zanosiło się na deszcz, lecz dziś znów słońce, łagodny wietrzyk. Na naszym drzewku cytrynowym wciąż są cytryny, jednocześnie drzewo kwitnie, a na niektórych gałęziach można znaleźć nowe malutkie cytrynki. Jaszczurki biegają po ścianach, w kwitnących drzewach pomarańczowych brzęczą pszczoły i trzmiele. Róże kwitną, sąsiedzi świętują w swoich ogrodach. Wczoraj dzień głównie w huku wystrzałów z dubeltówek. Mężczyźni w ogrodach i na balkonach strzelali, strzelali i jeszcze raz strzelali w powietrze na chwałę Zmartwychwstania i ku swojej frajdzie, a dzieci garściami donosiły naboje.
Z kościoła dochodzi śpiew. No i tu mała rysa na idyllicznym obrazku - tak fałszującego chóru to ja jeszcze nie słyszałam.
My przez ostatnie dwa dni głównie śpimy. Od mamy Marii dostaliśmy kołacza wielkanocnego - drożdżowy słodki wieniec z zapieczonymi jajkami. Od Marii wynajmujemy nasze mieszkanie. Sama Maria mieszka w Kerkyrze. Jej dorośli już synowie nie chcą zajmować się apartamentami woląc pracować u ojca w biurze księgowym, więc pieczę nad wszystkim tu sprawuje mama Marii. Można rzec, że nas 'zaadoptowała'. Stale podrzuca nam to sałatę, to szczypior, kwiatki do wazonu, jajka od swoich kur. Porozumiewamy się głównie językiem migowym, ale w tym tygodniu zaczynamy już brać lekcje greckiego. Najwyższa pora.

niedziela

Kalo Pascha

Na naszej małej wyspie święto. O północy rozdzwoniły się dzwony kościołów. Zmartwychwstanie powitano liturgią, śpiewem, fajerwerkami i strzałami z dubeltówek, wciąż licznych na Korfu. A potem rodziny zasiadły do Wielkanocnej uczty.


Dla nas ten tydzień był i świąteczny i absolutnie wyczerpujący. Ogromna ilość pracy związana z naszymi firmami w Polsce (to głównie Yang siedział po kilkanaście godzin dziennie przy komputerze pracując, pracując i jeszcze raz pracując), wyprawa na północ w odwiedziny do Moniki z Arillas połączona z szukaniem i zwiedzaniem miejsc, o które pytają się czytelnicy naszej strony o Korfu. Yang postanowił też pomóc mężczyznom z Moraitiki, którzy wykładali (społecznie) drogę w naszej części wsi przepięknymi kamiennymi płytami. Poznawaliśmy nowych niezwykłych ludzi, wzięliśmy udział w piątkowej procesji w Moraitice i jesteśmy absolutnie, absolutnie nieprzytomni ze zmęczenia. Tematy czekają aby je opisać, zdjęcia wymagają przejrzenia i obróbki. Mój komputer wciąż w naprawie.
Przed przyjazdem tu martwiłam się nieco, że to taka mała wyspa i szybko zaczniemy się nudzić. Długo jeszcze, jeśli w ogóle kiedykolwiek, nuda nie zawita w nasze progi.
A teraz idę przygotować nam świąteczne śniadanie. Koguty pieją, żaby poszły spać, również "nasza" sówka zamilkła. Opowiem jeszcze tylko o sówce. Od półtora miesiąca co wieczór, około dziewiątej rozlegało się głośne uu.., uu.. i tak godzinami. Najbardziej dźwięk ten przypominał klakson samochodowy. Początkowo sądziliśmy, że to jakiś nocny samotny ptak wzywa samiczkę (wiosna w końcu). Yang mu nawet współczuć zaczął. Potem ja zaczęłam podejrzewać, że to alarm włącza się w którymś z pustych teraz domów. W końcu zdecydowaliśmy się zapytać sąsiadów. I nie żadne to samotne samce ani popsute alarmy, lecz małe sówki nawołujące swoje polujące w nocy matki. Co i rusz zdarzają nam się takie historie. Wciąż na nowo dowiadujemy się, że o niczym tu nie mamy pojęcia, a nasze wyobrażenie zupełnie nie odpowiadają rzeczywistości.
Fantastyczne doświadczenie dla takich 'wszystkowiedzących' staruszków jak my.
Kalo Pascha wszystkim

Kilka zdjęć z podróży promem na Korfu



Tak zaczyna się podróż. W porcie promowym w Wenecji.



Potem ponad godzinę prom płynie wzdłuż brzegów Wenecji.





I długo, długo nic, tylko morze.





A rano wybrzeże Albanii.




Aż w końcu pojawia się wyspa Nauzykai.

piątek

Komputery, podświadomość, morze i potwory....

Yang śpi, więc mam możliwość popisania. Mieliśmy co prawda umowę, że dzielimy się czasem przy dellu, jednak to nie takie proste. Laptop to bardzo osobisty przedmiot. Sama nie znoszę, kiedy ktoś siada do mojego, coś na nim pisze, gra itd. Chyba ma to coś wspólnego z utratą kontroli nad szalenie intymnym narzędziem pracy. W każdym bądź razie mój partner pracował do pierwszej nocy, tak że zasnęłam nie doczekawszy swojej "szychty", a dziś rano od 7-mej był przy biurku. Do tego stopnia zapracowany, że zapomniał o wspólnej porannej kawie, soku z pomarańczy, wszystkich naszych rytuałach. Ach ta podświadomość. Kontynuując ciąg wolnych skojarzeń polecam rozkoszną i szaloną komedię hiszpańską "Nieświadomi" Joaquina Oristella, historię z wątkiem kryminalnym, znakomitą 'love story' i całym mnóstwem zaskakujących zwrotów akcji. Rzecz rozgrywa się na początku wieku w kręgach zwolenników i przeciwników słynnego już wówczas Zygmunta Freuda. Kieliszek dobrego wina, kilka mezes (przekąsek) na talerzu, 'Nieświadomi' w odtwarzaczu - wszystkie składniki na udany wieczór.
Chyba jutro tak go spędzimy. Dziś wybieramy się na kolację do znajomych, na dość niezwykłą dla nas godzinę - zaproszeni jesteśmy na 21-ą.

O kryzysie i niepokojach z nim związanych postaram się napisać w czasie weekendu, pół godziny dostępu do laptopa nie wystarczy na taki ważki temat.
Być może też szybko uda się naprawić mojego hp-ka, który powędrował do lokalnego eksperta.

Byliśmy dziś na plaży. Pora zacząć kąpać się w morzu. Od dłuższego czasu jest ciepło, temperatury powyżej 20 stopni. U nas na górze - mieszkamy w Starej Moraitice, położonej na zboczu góry, w jednym z ostatnich domów we wsi, tak że za nami już tylko gaje oliwne - jest słonecznie, upalnie wręcz, cały czas jednak powiewają delikatne wiaterki - wymarzona wakacyjna pogoda. Na dole natomiast, nad morzem unoszą się opary. Jest gorąco, woda paruje, a ponieważ na morzu panuje absolutna cisza, nic ich nie rozwiewa. Plaże wciąż puste, nieruchoma przezroczysta woda, nawet śladu ryb, których znaczne ilości obserwowaliśmy kilka dni temu, wszystko spowite mgłą. Weszliśmy do morza, zanurzyliśmy się, popluskaliśmy i dość szybko wróciliśmy na ląd. Zbyt było niesamowite. Jesteś człowiekiem XXI wieku, korzystasz z najnowszych technologii, ale czasem wiesz, że lepiej być na brzegu, gdyż jakiś głowonóg, albo i siedmiogłowa Hydra może wynurzyć się z oparów, opleść cię swymi mackami...
Yang się budzi, żegnajcie więc na razie. Jasas

wtorek

upadek laptopa, początek sezonu i całe mnóstwo pomarańczy

Witajcie,
mój laptop zrobił, właściwie nic nie zrobił, tylko cicho i niedramatycznie zgasł, prawdopodobnie coś z hardwarem. Musi teraz pojechać do Polski, a my z Yangiem korzystamy oboje z jego della, co oznacza 'szychty'. Kiedy mój Ukochany zasypia, ja siadam do komputera, w dzień zaś on okupuje della. Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo, dość bowiem komplikuje nam to życie.

U nas początek sezonu: przybywają pierwsze samoloty z Wielkiej Brytanii, a wraz z nimi goście i turyści. Z każdym dniem otwierają się nowe hotele, sklepy, tawerny. W Moraitice również wieczorem ruch na ulicach, młodzież i nie tylko młodzież rozbija się na skuterach, w kawiarniach pozajmowane stoliki, w naszej sennej do tej pory wsi robi się gwarnie.

Bez komputera czas płynie wolniej, sporo czasu spędziłam dziś na werandzie czytając i zastanawiając się, co nas tak bardzo urzeka w tej wyspie. Każde z nas, i Yang i ja, miało swoje własne mity, które nas tu sprowadziły. Dla Yanga były to książki Durella, historie o nieco szalonym i egzotycznym życiu pewnej angielskiej rodziny na Korfu w czasach przed drugą wojną światową. Dla mnie był to zapach świeżo zerwanych mandarynek w lutym. Dawno, dawno temu, w czasach real-socu, kiedy pomarańcze i cytryny pojawiały się w sklepach tylko przed Bożym Narodzeniem i 22-gim lipca, mój ojciec którejś zimy przywiózł wielką torbę mandarynek zerwanych przez niego własnoręcznie w Grecji. Przez kilkadziesiąt lat każdej zimy przypominałam sobie ich kolor, smak, zapach i zawsze marzyłam, żeby móc w lutym zrywać mandarynki prosto z drzewa.

Cóż, mandarynek w lutym, kiedy przyjechaliśmy tu, na drzewach już prawie nie było, za to pełno pomarańczy, pachnących, soczystych, słodkich. Przed naszym balkonem mamy 5 drzew pomarańczowych i jedno mandarynkowe, na podwórku, z drugiej strony domu, rośnie ich również kilka, różnych odmian zapewne, gdyż na niektórych wciąż są jeszcze owoce, które zrywamy na naszą codzienną porcję świeżego soku, a inne właśnie kwitną. Jest też drzewko kumkwatowe, pełne malutkich pomarańczowych owoców z cieniutką, słodką jak miód skórką i mocno kwaskawym środkiem - je się je razem ze skórką. No i oczywiście cytryny, mnóstwo drzew cytrynowych. Co poniektóre owocują i kwitną jednocześnie. Kiedy na nie patrzę... to kolejna spełniona baśń. Jest taki wiersz, romantyczny ogromnie, aż wstyd o tym pisać, "Kennst Du das Land, wo die Zitronen bluehen..." - "Znasz li ten kraj, gdzie kwitną cytryny...". (W spolszczonej wersji Mickiewicza - "Znasz li ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa.." nie brzmi on jednak równie mocno co oryginał). Wiersz jest co prawda o Neapolu i nie mamy tu tak wspaniałych ruin, jak te, o których pisze Goethe, ale kiedy wędruję wśród kwitnących cytryn, drzew pomarańczowych, gajów oliwnych, spoglądam na morze, na cyprysy porastające góry - czasem trudno mi uwierzyć w realność otaczającego mnie świata. Staje się on wierszem, liryką, tkliwą dynamiką... to zapewne ta pora, jest 1.30 w nocy. Za kilka godzin wróci rzeczywistość i konkret, psy będą domagać się spaceru, Yang zaserwuje sok z pomarańczy, słodkie bułeczki z "crema" i kawę na śniadanie, będę pisać o tym, jak za nieduże pieniądze żywić się tu smacznie i dobrze, pewnie się o coś pokłócimy, a potem pogodzimy. Dobranoc.

środa

Pierwszy kwiecień

Alleluja, wszyscy dziś we wsi radośni. 1 kwiecień, to nie prima aprilis, w każdym razie nie przede wszystkim, tylko początek miesiąca, w którym świętuje się Zmartwychwstanie Chrystusa. Wszyscy życzą sobie nawzajem wspaniałego miesiąca, całują się i ogólnie się cieszą.
Ja dziś miałam wyjątkowo pracowity dzień. Mama Marii obudziła mnie rano stukając do drzwi, aby powiedzieć mi, że kwiatki, które kupiłam do posadzenia przed domem, trzeba podlać. Potem przybyła na nasze podwórko z motyką i zaczęła okopywać drzewka owocowe. Głupio mi się zrobiło, kobieta ma około 80-ciu lat, więc rzuciłam się jej pomagać. W efekcie okopałyśmy pół podwórka, wypieliłyśmy multum chwastów, wymiotłyśmy co się dało, podlałyśmy kwiatki, drzewka, trawę itd. Kiedy ja już całkiem zaczęłam wymiękać, mama Marii przyniosła nad basen swoje dywaniki i zaczęła je prać. Postanowiłam więc sobie nie odpuszczać i wyczyściłam kuchnię, wstawiłam pranie, zamiotłam mieszkanie....Uff, idę dziś wcześnie spać.
Moniko, dzięki za pozdrowienia z Arillas.
Co do psów, to, w naszej wsi przynajmniej, ludzie je uwielbiają. Mało kto przejmuje się tym, czy pies jest ułożony, czy ma rodowód i czy pięknie wygląda. Psy muszą przede wszystkim umieć współżyć z kurami, kotami, owcami i innymi psami. No i mają być absolutnie nieagresywne wobec ludzi. Naszym niestety nie będziemy chyba już w stanie wytłumaczyć, że koty, to nie zabawka do gonienia, a kury należy obchodzić szerokim łukiem, tak więc skazane są na spacery na smyczy. No i oczywiście ich rozmiar - tutejsze psy są z reguły nieduże.
Życzę wam wszystkim wspaniałego nowego miesiąca.
Dobranoc.