czwartek

Karnawał


Zima na południu to oczywiście KARNAWAŁ. W niedzielę więc wybraliśmy się do stolicy na karnawał. Na oficjalnej miejskiej stronie "Terra Kerkyra", jasno i wyraźnie napisano, że odbędzie się pochód karnawałowy, niestety bez szczegółów w rodzaju godziny i miejsca. Zaprzyjaźniona rodzina chórem oznajmiła, że w tę niedzielę to nic ciekawego nie będzie i nie warto benzyny na wyjazd marnować. Również inni miejscowi mieszkańcy odradzali wyprawę do miasta. Mimo to zdecydowaliśmy się sprawdzić osobiście co jest grane i po małej rodzinnej sprzeczce odnośnie godziny wyjazdu (Yang chciał wyruszyć jak najwcześniej, żeby niczego nie przegapić, ja optowałam za późniejszym wyjazdem, aby nie włóczyć się godzinami w oczekiwaniu na imprezę), o 14-tej wyruszyliśmy do stolicy. Oczywiście popełniliśmy błąd - godzina 14-ta na Korfu nie istnieje - to czas sjesty i miasto puste, tylko na Esplanadzie (wielkim, trawiastym placu defiladowym) karuzela, baloniki, konfetti i rodzice z dziećmi. A każde dziecko w stroju karnawałowym. Księżniczki, motylki, wojownicy ninja, diabełki; rozbawione, przejęte, rozgorączkowane. W tę niedzielę karnawał świętują dzieci. Znów mała -wielka sprzeczka - czy pochód już się odbył, czy jeszcze nie. W dość minorowych nastrojach wyruszyliśmy na spacer po mieście, a później na zwiedzanie starej twierdzy i portu jachtowego. W którymś momencie usłyszeliśmy wystrzały i gromką muzykę, wróciliśmy więc na Esplanadę. I oto był - pochód karnawałowy. Tańczące dziewczyny i dziewczynki, przejęci rodzice, szalejący chłopcy, muzyka, konfetti i tłum. Byliśmy, zdjęcia zrobiliśmy, zadanie wykonaliśmy!
A swoją drogą, wiele musimy się jeszcze nauczyć, nie tylko języka greckiego, lecz przede wszystkim tego radosnego luzu, z jakim tu wszyscy podchodzą do rzeczywistości.

piątek

Zima na Korfu


Zima na Korfu

Witajcie. Zima na Korfu to dla nas, przybyszów z Polski, wielce egzotyczna sprawa. Wyspa powitała nas 20-stopniowym upałem. Niestety, nie trwał on długo, od tej pory przeżyliśmy ulewy, grad, całonocną burzę i kilka pięknych, słonecznych dni. Wokół zielono i kolorowo, ale nie można powiedzieć, że to wiosna - skoro drzewa pomarańczowe i cytrynowe obwieszone owocami i trwają właśnie zbiory oliwek. Kwitną co prawda jabłonie, lecz skromnie tu bardzo się prezentują. Mało kto zbiera pomarańcze, służą głównie do użyźniania gleby - owoce zostawia się po prostu tam gdzie spadną. Zachęceni przez naszą gospodynię, każdego ranka zbieramy opadłe owoce i wyciskamy sok, pieczemy ciasta pomarańczowe, dodajemy pomarańcze do sosów i sałatek. Cały dom przenika aromat cytrusów.

Ok, w tej idylli jest pewien haczyk - wiatry. Jeśli wieją z południa, to przynoszą ciepło i deszcz, wiejące z północy oznaczają słońce, ale też chłód. Od czasu do czasu dotrze tu powiew z Afryki i mamy 20 stopni ciepła, ale nie zdarza się to często. Chłodne wieczory - domy są przewiewne i niezbyt dobrze ogrzewane - zachęcają do otulania się swetrami i sączenia grzanego wina.
Rozgrzana winem, porzucam więc teraz bloga, aby upiec pyszne ciasto pomarańczowe.