poniedziałek


Wczoraj zanosiło się na deszcz, lecz dziś znów słońce, łagodny wietrzyk. Na naszym drzewku cytrynowym wciąż są cytryny, jednocześnie drzewo kwitnie, a na niektórych gałęziach można znaleźć nowe malutkie cytrynki. Jaszczurki biegają po ścianach, w kwitnących drzewach pomarańczowych brzęczą pszczoły i trzmiele. Róże kwitną, sąsiedzi świętują w swoich ogrodach. Wczoraj dzień głównie w huku wystrzałów z dubeltówek. Mężczyźni w ogrodach i na balkonach strzelali, strzelali i jeszcze raz strzelali w powietrze na chwałę Zmartwychwstania i ku swojej frajdzie, a dzieci garściami donosiły naboje.
Z kościoła dochodzi śpiew. No i tu mała rysa na idyllicznym obrazku - tak fałszującego chóru to ja jeszcze nie słyszałam.
My przez ostatnie dwa dni głównie śpimy. Od mamy Marii dostaliśmy kołacza wielkanocnego - drożdżowy słodki wieniec z zapieczonymi jajkami. Od Marii wynajmujemy nasze mieszkanie. Sama Maria mieszka w Kerkyrze. Jej dorośli już synowie nie chcą zajmować się apartamentami woląc pracować u ojca w biurze księgowym, więc pieczę nad wszystkim tu sprawuje mama Marii. Można rzec, że nas 'zaadoptowała'. Stale podrzuca nam to sałatę, to szczypior, kwiatki do wazonu, jajka od swoich kur. Porozumiewamy się głównie językiem migowym, ale w tym tygodniu zaczynamy już brać lekcje greckiego. Najwyższa pora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz